środa, 29 grudnia 2010

Opo3

Gdańsk

Von Kniprode wiedział, że teraz szanse na przetrwanie są niemal równe zero. Z knowań niewiele wyszło. Owszem, na Śląsku było ciepło, nie gorąco jednak. Bulgotało, a miało wrzeć. Małopolska i Lubelszczyzna zaś co najwyżej pomrukiwały. Związane zostały trzy polskie armie, jednak dwie nacierały na świeżo uformowane i ekstatyczne państewko nad Zatoką Gdańską.

Triumwirat rozpadł się dwa dni temu, kiedy Smit i Apfelbaum (ale, cholernik, od razu wykorzystał okazję!) odcięli się od działań Armii i przygotowali do przeniesienia przedsiębiorstw. Tak przynajmniej oświadczyli Konradowi na naradzie. Pięć minut później znacjonalizowano Port Gdański i Gdańską Ropę, zaś poprzedni prezesi znaleźli się na niezwykle wygodnych stołach prosektoryjnych.

Teraz zmartwieniem była obrona. Na pochwałę zasłużyła obsada Malborka, która dosłownie anihilowała trzecią dywizję AW. Zamykając ją w zamku i wypuszczając staromodny gaz. Dzięki temu przejęto pełen sprzęt (bez piątej drużyny pancernej piątego plutonu piątej kompanii piątego batalionu piątego pułku piątej brygady trzeciej dywizji – czyli pięciu czołgów).

Obrońcy Nowego Dworu niestety takim czynem pochwalić się nie mogli. Miasto zostało zrównane z ziemią, zaś brygada piechoty – pogrzebana pod gruzami i spalona. Wyglądało to jak sygnał, informacja o losie Gdańska. Bez „chyba, że…”

Ten sam los spotkał mieszkańców i obrońców Tczewa. Kartuzy poddały się bez walki, takoż Wejherowo i Hel – mieszkańcom pozwolono na ewakuację, zaś obrońców – wymordowano. Armie rzeczpospolitej były coraz bliżej Gdańska, na wschodzie wkroczywszy już na Wyspę Sobieszewską.

Trzydziestego marca zniszczony bądź opanowany był niemal cały teren Wolnego Miasta. Niezależny został jedynie sam Gdańsk, któremu przedstawione zostało ultimatum. Do północy trzydziestego pierwszego marca niedobitki Armii Pomorze mają opuścić miasto i udać się na – oczyszczoną do gołej ziemi – Wyspę Sobieszewską, aby tam poddać się bezwarunkowo. W przeciwnym razie cały Gdańsk potraktowany zostać miał bombami zapalająco-burzącymi.

Von Kniprode nie myślał. Wzrok wbity miał przed siebie. Co chwilę przyspieszał kroku. Blade światło księżyca odbijało się w metalowych obcasach wysokich butów. Oddychał rytmicznie. Wiatr rozwiewając jego włosy i rozchylając poły skórzanego płaszcza nadawał całej postaci demoniczny wygląd. 

Rozchlapując kałuże i przecinając strugi deszczu skręcił w boczną uliczkę. Podbiegł do starych drzwi i zapukał. Drzwi uchyliły się i wszedł do środka. Przesunął rękę po czole ocierając je z wody, po czym wziął pochodnię ze ściany. Poszedł w stronę piwnicy. Zszedł po schodkach i przesuwał się wzdłuż starych beczek z winem. Na drugim końcu piwnicy znajdowały się kolejne drzwi, które wyprowadziły go na główną ulicę.

Była już późna noc, nieliczni ludzie obecni na ulicy ze strachem odsuwali się od niego. Dochodząc do rynku wysunął pistolet z rękawa. Podszedł do pomnika. Włożył lufę pistoletu w usta i nacisnął spust. Odgłos wystrzału zniknął w szumie deszczu, który jeszcze długo wypłukiwał resztki mózgu z roztrzaskanej czaszki.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Opo2

Warszawa

-To jest, *****, skandal! Na własnej piersi taką gnidę! Do rodziny go wysłałem, psia jego mać!

Marszałek Zapolski miał powody do irytacji. Już prawie dwadzieścia cztery godziny istniało „państwo” stworzone przez Wonkniprodzkiego. Czy, jak głosił komunikat, von Kniprodego. Zaś dzięki zachowawczości Prezydenta, czyli głównodowodzącego sił zbrojnych, nie mógł zareagować. A dzięki zachowawczości wszystkich „pierdolonych, tchórzliwych ***** sejmowych” mimo oczywistej wojny domowej, kraj nie był w stanie wojny. Armie stały co prawda w gotowości na granicy województwa pomorskiego („dawnego, *****, województwa!”), lecz przekroczyć jej nie mogły.

Tymczasem z kraju docierały informacje o coraz jawniej wyrażanym poparciu dla gdańskich rebeliantów. O ile Katowice i Poznań Zapolskiego nie dziwiły, to Kraków i Lublin napawały niepokojem. Armia miała jednak związane ręce. Wszystkie jednostki były zresztą dużo gorzej przygotowane do wojny i ani trochę nie fanatyczne.

Zapolski przede wszystkim nie chciał działać wbrew władzom, gdyż w ten sposób najbardziej zaszkodziłby integralności kraju. Na razie Buntownicy gdańscy opanowali fragment województwa, zaś w innych regionach było niespokojnie – gdyby jednak Marszałek Wojska Polskiego jawnie zbuntował się – nic nie powstrzymywałoby pro autonomicznych pomyleńców. A na to zapewne liczył Konrad.

Na razie wszystko co mógł robić, to miotać się po gabinecie w oczekiwaniu na decyzje prezydenta, rządku, kogokolwiek. Ogłaszanie stanu wyjątkowego należało do prerogatyw prezydenta, jednak „ten cholerny królikołap” zapewne zwoła komisję sejmową, senacką i stwierdzi, że nic się nie dzieje. No, bo w końcu działanie wbrew konstytucji i jawne niszczenie państwowości, odbieranie dostępu do morza, zamach stanu, śmierć obywateli… aż nadto powodów, żeby von Kniprode stanął przed plutonem egzekucyjnym. Nie w tym kraju, nie w tym kraju…

Wreszcie, o dziewiątej trzydzieści dwudziestego ósmego marca, marszałek Wiesław Zapolski otrzymał rozkaz spacyfikowania Gdańska. O dziesiątej trzydzieści został ogłoszony stan wyjątkowy w całym kraju. W każdym mieście wojewódzkim rozmieszczono pełną dywizję, ulice patrolowały pełne drużyny a nie, jak zwykle, dwójki. O jedenastej żołnierze trzeciej dywizji Armii Warmia wkroczyli do pustego, wydawałoby się, Malborka i zajęli zamek – tradycyjną kwaterę wojskową w mieście. Gdy ostatnia drużyna czołgów dojeżdżała do bramy wewnętrznej, most wybuchł, a trzy maszyny pogrążyły się w błocie Nogatu. O jedenastej trzynaście żołnierze drugiej dywizji Armii Warmia zniszczyli pierwsze zabudowania Nowego Dworu Gdańskiego i rozpoczęli najdłuższą bitwę tej wojny. O jedenastej siedemnaście żołnierze czwartej dywizji V Armii (Rezerwowej) napotkali opór na przedpolach Tczewa, równocześnie pierwsza dywizja tejże armii dotarła do umocnień rebeliantów w okolicy Wejherowa; trzecia dywizja zbliżała się do Kartuz, a druga wkroczyła na teren dawnego powiatu gdańskiego.

niedziela, 26 grudnia 2010

Opo1

Gdańsk

Szedł pustą i ciemną ulicą Rajską. Dość mocny, wczesnowiosenny wiatr szarpał jego długim płaszczem i miotał podartymi szarfami zwisającymi z latarń.

Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.

Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”

Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.

Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.

To wszystko zaczęło się pięć lat wcześniej. Jako świeżo mianowany generał Wojska Polskiego objął dowództwo Armii Pomorze, stacjonującej w jego rodzinnym Gdańsku. Marzenie o wolnym mieście stało się nieco bliższe.

Wtedy też zaczął budować swoją pozycję i szukać sojuszników na imprezach miejskich elit. W większości znienawidzonego napływowego motłochu.

Konrad Wonkniprodzki, mimo spolonizowanej wersji nazwiska, pamięci o przodkach się nie wyzbył i od dziecka marzył o granatowym proporcu na szczycie ratusza, o wyzwoleniu miasta spod okupacji. Jakiejkolwiek.

W tym celu, gdy już miał po temu możliwość, zreorganizował Armię Pomorze, ustalił dryl oparty na kiju i marchewce (tudzież na karcerze i wódce). Rozlokował armię w całym województwie, „żeby zintensyfikować ćwiczenia i osiągnąć lepsze efekty w zakresie mobilności”. Jak dobrze, że nikt nie poszedł jego śladem. Rzeczywiście, dzięki częstym zmianom miejsca stacjonowania każda drużyna AP mogła działać niezależnie i szybko, znając całe województwo jak własną kieszeń. A dzięki dodatkowym grantom – armia Wonkniprodzkiego stała się najlepszą polską armią – a przy tym, najbardziej oddaną dowódcy.

Samo wojsko jednak, zwłaszcza jedna armia przeciw pięciu armiom Rzeczpospolitej niewiele by zdziałała. Konrad bywał więc na rautach, badając, czy jego sprawa ma jakiekolwiek poparcie.

Poparcie, szczęśliwie się znalazło. Nie takie, na jakie liczył. Przedsiębiorcy chętnie widzieliby Gdańsk jako autonomiczne miasto, miasto przy Rzeczpospolitej, jak ongiś, nie w pełni niepodległego państwa. Był to jednak dobry przyczynek do powstania.

Dwa lata po objęciu przezeń funkcji zawiązał się triumwirat: Wonkniprodzki, Smit (prezes Portu Gdańskiego) i Jabłoniowicz (właściciel przedsiębiorstwa olejowego Gdańska Ropa), którzy postawili sobie za cel przeforsowanie autonomii dla Gdańska – bądź całego Pomorza; zbudowanie jak najbardziej samodzielnej gospodarki i zapewnienie możliwie dużej niezależności.

Niezależnie, Konrad zaczął snuć plan wyzwolenia się z autonomii również. Uważał, że każda forma zależności jest dusząca i zniewalająca. Oczywistym stało się, że aby pozbyć się tej formy zależności, niedługo po uzyskaniu autonomii triumwirat będzie musiał być rozwiązany, a w kraiku nastąpić będzie musiał zamach stanu. Zaczął więc powolne, spokojne i delikatne spotkania propagandowe celem stworzenia z żołnierzy Polski żołnierzy Gdańska.

Dwa lata po zawiązaniu triumwiratu (o którym, poza zainteresowanymi, nikt nie wiedział) Centrala została poinformowana o niepodległościowych sentymentach na Pomorzu. Pierwsze doniesienia zostały zignorowane i zapomniane. Jednak pół roku później przypomniano sobie o nich w związku z zamieszkami na tle niepodległościowym w Rudzie Śląskiej, Rybniku, Wrocławiu i Opolu. Na reakcję było jednak za późno.

Za późno i w zły sposób zaczęto działania prewencyjne. Dwa miesiące przed Dniem Wyzwolenia Konrad dostał rozkaz „znalezienia i zlikwidowania przestępczych organizacji wymierzonych w integralność Rzeczpospolitej”. Dwanaście dni później zameldował o sukcesie i pokazowo rozstrzelał grupę zamachowców. Nikt nie pytał o dowody.

Spiskowcy czuli, że muszą działać jak najszybciej. Potężne lobby Jabłoniowicza zgłosiło projekt ustawy, dzielącej Polskę na pięć prowincji autonomicznych (ze stolicami w Olsztynie, Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu i Wrocławiu) oraz osiem województw (Białystok, Płock, Toruń, Łódź, Kielce, Kraków, Rzeszów, Lublin), z Warszawą jako wydzielonym miastem stołecznym. Plan ten przewidywał ponad połowę województwa pomorskiego jako autonomiczną prowincję Pomorze Gdańskie. Jako plan ustawy miał jednak szanse być wprowadzony za rok, dwa, jeśli w ogóle. A Centrala wyczuwała zagrożenie i lada dzień mogła wysłać Armie Warmia i V Armię (Rezerwową), stacjonujące najbliżej Gdańska, celem spacyfikowania niespokojnego terenu.

Wonkniprodzki uznał więc, że musi przejąć inicjatywę i zadziałać zaskoczeniem. Miesiąc zajęły przygotowanie do bezpośredniej akcji. Należało rozlokować armię w kluczowych miejscowościach, które miały zostać włączone w teren Wolnego Miasta. Po brygadzie otrzymały Kartuzy, Tczew, Hel, Malbork, Wejherowo, Władysławowo, Sopot, Żukowo, Krynica Morska i Nowy Dwór Gdański, po dwie znalazły się w Gdyni i Pruszczu Gdańskim; sześć ustawiono na przyszłej zachodniej granicy, zaś całą dywizję umieszczono w Gdańsku.

Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem dystrybucji granatowych sztandarów i opasek oraz pro gdańskich ulotek, informujących o rychłym wyzwoleniu spod okupacji i wzywających do zrzucenia jarzma, podpisanych przez nikomu nieznanego porucznika Wajsa. Telewizja Gdańska informowała o demonstracji ludu Gdańska skierowanej przeciw Polsce. W rzeczywistości wystąpienie było zorganizowane przez triumwirat – Smit i Jabłoniowicz uważali, że takie demonstracje mogą przybliżyć akceptację ustawy, nie widząc drugiego dna. Wonkniprodowi zaś dalej na rękę było działanie w porozumieniu z przedsiębiorcami – w razie niepowodzenia nie wziąłby całej odpowiedzialności na siebie.

O godzinie Z w trzynastu miastach, w których stacjonowała Armia Pomorze zdjęto polskie flagi a na ich miejsce zawieszono gdańskie, aresztując wszystkich przedstawicieli prawa Rzeczpospolitej. Przez radio i telewizję podany został komunikat o wypowiedzeniu posłuszeństwa Polsce przez Gdańsk, Sopot, Gdynię, powiaty pucki, nowodworski, malborski, gdański, kartuski bez jednej gminy i wejherowski bez trzech.

W większości miast akcja odbyła się bez przeszkód, bądź z poparciem ludności. Jedynie gdańska policja i straż miejska opanowały Stare Miasto i przez niemal godzinę stawiały czynny opór. W efekcie spłonęła baszta Jacek, kościoły św. Katarzyny i św. Mikołaja oraz Ratusz Staromiejski. Większość obrońców zginęła.

Był dwudziesty szósty marca, godzina dwudziesta trzecia. Na latarniach pozawieszano granatowe szarfy. Konrad Von Kniprode szedł przez Stare Miasto.

Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.

Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”

Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.

Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.

To wszystko zaczęło się pięć lat temu. Właśnie skończyło się preludium. Właściwa symfonia miała się dopiero zacząć. Konrad von Kniprode, samozwańczy dowódca armii Wolnego Miasta Gdańska stał, oświetlany płonącymi symbolami znienawidzonego państwa, któremu ślubował wierność i zastanawiał się, jak to państwo zareaguje.

niedziela, 31 października 2010

Fuck Quality!

Fuck it. Just Fuck it.

Poniższe kawałki zostały zarejestrowane za pomocą mikrofonu kamery internetowej oraz darmowego programu Audacity. Jedno podejście z przerwą na fajkę.

http://chomikuj.pl/Morgoth_Edain/Morgoth%20Edain/Morgoth%20Edain.rar
Simply press "Pobierz Plik".

http://www.megaupload.com/?d=SK93MCK6



Danke schoen.

poniedziałek, 25 października 2010

Heil Lebniz

Coś dlaczego niż nic
Raczej nic łatwiejsze jest
coś niż?

Prostsze nic byłoby
Wszakże bytem jednak jest
coś to.

Wszystko zebrać gdyby
Bzdurą razem byłoby
cóż lecz?

Teraz tutaj począć
Mamy zewsząd i płacz
tylko krzyk.

poniedziałek, 27 września 2010

Lady Caroline

Now that's a Discovery. Velvett Fogg. The band that took place somewhere at the end of sixties. And this is a great song from their selftitled album. Lady Caroline. I'll put some lyrics for it's hard to find them out in the Web.


Oh, can't you see 
How darkened is the sky? 
Because it's cast upon my soul 
For whole eternity
What I did to Lady Caroline
After she had trusted me.

I went and took a lovely young maiden
And made her my own
In the quiet of my castle
Where I thought we were alone
And so we were but the Lady Caroline
Who came knocking on the door.

She said 'Oh Sir, who was that maiden
That I followed 'til your door?'
I said 'My dear, you are mistaken,
There is no one here but me'
But I could not snow her
For she knew what she had seen.

She burst into my room
And there upon the bed
Was the trembling young maiden
Who's face has gone quite red
And the lovely Lady Caroline
Took a knife and striked her death.

And now she waits behind the bars
On the prison in the town
Sentence to death for a murder
And t'was no one's fault but mine.
Now I will have no one...
Until the end of time.


And a little music video maybe.

poniedziałek, 20 września 2010

I'm innocent, but I'll drink 'till I'm guilty

When the last democrat will be hanged on guts of last socialist;
And when the last fascist will be beaten to death with a bone of last communist -
There will be time of Great Chaos and Pure Anarchy.

And when the last man will fall down shot by the bullet of last woman,
And when the last woman will fall down shot by the bullet of last man,
And when the last child will starve to death and will be a food to the rats -

There will be peace on Earth - Finally!

środa, 15 września 2010

Takietam

Dwa wzory koszulek, jakby ktoś reflektował. + bonus.



Zwłaszcza w ostatni warto kliknąć, bo tu nie widać napisu ;)

sobota, 3 lipca 2010

RIP

Kolejna rocznica śmierci Jima. mam nadzieję w krótkim czasie umieścić tu jego wiersz pt. "Rock is dead". A na razie - "Shaman's Blues" w wersji muzycznej.


piątek, 28 maja 2010

Luger

Co chwilę przyspieszał kroku. Blade światło księżyca odbijało się w metalowych obcasach wysokich butów. Oddychał rytmicznie, jak człowiek szkolony do biegu. Wiatr rozwiewając jego włosy i rozchylając poły skórzanego płaszcza nadawał całej postaci demoniczny wygląd.

Rozchlapując kałuże i przecinając strugi deszczu skręcił w boczną uliczkę. Podbiegł do starych drzwi i zapukał. Drzwi uchyliły się i wszedł do środka. Przesunął rękę po czole ocierając je z wody, po czym wziął pochodnię ze ściany. Poszedł w stronę piwnicy. Zszedł po schodkach i przesuwał się wzdłuż starych beczek z winem. Na drugim końcu piwnicy znajdowały się kolejne drzwi, które wyprowadziły go na główną ulicę.

Była już późna noc, nieliczni ludzie obecni na ulicy ze strachem odsuwali się od niego. Dochodząc do rynku wysunął Lugera z rękawa. Podszedł do pomnika. Włożył lufę pistoletu w usta i nacisnął spust. Odgłos wystrzału zniknął w szumie deszczu, który jeszcze długo wypłukiwał resztki mózgu z roztrzaskanej czaszki.

niedziela, 9 maja 2010

Imagine

Imagine.
Imagine the creation of a planet. Big bang. Explosion. Formation. At first some abstract shapes, then - more and more proper.

The planet is formed. It's fresh. It's new. Unsettled. Virgin. Some forests, rocks, mountains, plains, seas. Imagination. How strong is yours?

Now, imagine your brain. Can you see it? Don't see your brain as an organ. For material structure is only it's small part. Picture your brain as a newly created planet. All you have to do, is to settle it, organize it.

The view of your brain depends only on you. What will it look like? Pluto? Mercury? Earth? Or some, yet undiscovered, evergreen, complicated, beautiful vital planet?

Think.
Thinking is the best thing you can do to your brain. It does not harass your brain. Thinking makes it stronger. Lose schemes. Don't use them unless you don't have to. Just think, create.

Let's talk about mind, because it is not the brain itself. Mind is human's strongest point.

A THOUGHT. His thought.

The Great Creator didn't even have to speak. His words were his thoughts.

Fiat lux!
And there were Light different from the Shade. For his mind was so strong that it could divide elements.

Fiat homo!
And there were men different from animals. For his mind was so genial that it could multiply itself and implement into lifeforms.

Fiat voluntas tua!
The one thing that differs human beings from animals is mind. They shall use it and improve it. The Absolute gave men mind to use it so don't lose this chance.


For sure those are just literature examples. I'm not saying there is a Creator, or, there is not. it's not a point. The point is that you, as a human, you have your own sense of thinking. So think.

Free your mind!
Don't let yourself to be distracted. Priorities. Everyone have some. Everyone have different ones. Come up with yours. Don't think of trivialities, problems, obstacles - unless the are not connected with your goal.

Remember. Your brain is your power.

Don't lose it.

Use it.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Tsa

Za cztery - pięć dni pojawi się nowa notka. Prawdopodobnie kontynuacja pewnego dnia. Do tego czasu jestem w swoisty sposób sparaliżowany.

But...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Połowina aprielia

Cóż. Smutna połowa kwietnia. Nie mam nic do przekazania w związku z wypadkiem.

Ale w zwiazku ze smutkiem polecam do przesłuchania utwór zespołu Сварга pt. Tам, где дремлют леса. Piękne.

sobota, 3 kwietnia 2010

Krwotok

Byłem poetą i wiersz sobie napisałem. Proszę, proszę, absolutnie proszę mi powiedzieć, co autor miał na myśli. Bo autor za chuja nie wie.


Rzeszoto
Tubłoto
Ciach.

Tam krwotok
i w ogóle
Strach.

A ona
W to błoto
Bach!

Rzeszoto,
że krwotok.
Strach.

piątek, 2 kwietnia 2010

Plantacje wiedzy

Dziś w nieco innym klimacie.


Niektórzy zastanawiają się – skąd-że naukowcy mają taką wiedzę? Jak-że mogą tyle rzeczy pamiętać, znać, kojarzyć? Otóż, oprócz, rzecz jasna pracy, posiadają taki drobny – czy w przypadku innych całkiem niedrobny element. Pomijam oczywiście cwaniaczków, pseudo-naukowców (nie ze względu na dziedzinę, jaką się zajmują, a na metody i podejście do sprawy) i naukowców pobierających tylko pensje, posługujących się sztabami asystentów. Podobny element mieli zresztą wszyscy naukowcy i wynalazcy, którzy istnieli kiedyś.

Wiedza. Bardzo często mylona jest z wiadomościami, tak jak z inteligencją i mądrością. Są to różne elementy. Inteligencja to zdolność radzenia sobie w różnych sytuacjach, umiejętność myślenia abstrakcyjnego. Mądrość – to znajomość życia, wyciąganie wniosków, uczenie się na błędach. Wiadomości – wszyscy dostajemy w szkole. To znajomość faktów, definicji i regułek. Wiedza – łączy w sobie inteligencję i wiadomości. Wiedza to umiejętność łączenia faktów ze sobą, kojarzenia ich, et cætera. Wiedza jest podzbiorem mądrości. Święta Mądrość, jak wiadomo, jest najdoskonalsza.

W dawnych czasach większość ludzi, którzy byli naukowcami czy wynalazcami, mieli ku temu predyspozycje adnatalne. Od urodzenia przejawiali skłonność do poznania. Jak zawsze jednak, znajdą się ludzie ambitni, którzy co prawda nie mają wrodzonych zdolności, usilnie jednak do nich dążą. Cel osiągają, za co im chwała – wiedzę posiadają w skutek wieloletnich morderczych treningów i ćwiczeń. Niestety, są też tacy, którym się nie chce. Istnieją od najdawniejszych czasów. Leniwi z plemion Zapoteckich stworzyli plantacje wiedzy.

Na polach uprawiali wiedzę. Oni również mylili ją jednak z wiadomościami. Sadzili otóż uczone księgi, podlewali je itd. Nic z nich nie wyrosło, Zapotekowie wyginęli podbici przez Azteków, a dzięki plantacjom wiedzy mamy teraz informacje o ich życiu – gdyż stanowią wymarzony materiał archeologiczny – gdyż ich księgami były kamienne tablice.

Nie oni jednak pierwsi i nie oni ostatni chcieli wiedzy. I taniej. W starożytnej Grecji istniały Szkoły. Nie takie zwykłe szkoły, a Szkoły filozofów. Grecy, jak widać, celowali już wyżej, nie w wiedzę, a w całą Mądrość. W owych szkołach uprawiali mądrość, nic jednak dobrego z tego nie wynikło. Owszem, powstało kilku filozofów, potworzyli oni koncepcje i systema, jednak większość uczniów zrezygnowała. Te plantacje nie były wydajne. Wręcz przeciwnie, były czasochłonne i nerwogenne.

W średniowiecznej Europie pewna grupa ludzi wpadła na pomysł utworzenia uniwersytetów. To kolejna próba utworzenia plantacji wiedzy – choć jednak blisko było im do wiedzy, nie wiadomości, to dalej niż Szkołom greckim. Przy tym wiele z nich szybko zamieniło się w bezduszne hodowle. Rozważcie – nie przyjazne, dobrowolne plantacje, gdzie każdy pielęgnuje swą wiedzę osobno – to były hodowle, traktowano byłych plantatorów jak zwierzęta tuczne. Karmiono ich tłustymi pulpetami wiedzy tak długo, aż z przejedzenia przestawali być spragnionymi wiedzy młodymi ludźmi a stawali się bezdusznymi bakałarzami, magistrami, późniejszym czasie doktorami. I choć ten układ był nieefektywny już w XVI wieku, istnieje do dziś. Choć dorobił się małych chlewików.

Problem prawdziwych, dobrowolnych i ogólnodostępnych plantacji zaprzątał jednak umysły ludzkie. W wieku oświecenia poczyniono pewne kroki w kierunku plantacyj. Powstawały kółka samokształceniowe, kluby inteligenckie, koła dyskusyjne. Niestety, przyleciała wtedy szarańcza rewolucji i zniszczyła tak pięknie zapowiadającą się przyszłość.

Czy więc sprawa plantacji wiedzy jest stracona? Czy nie ma możliwości odkrycia tej wspaniałej rzeczy? Nie! Możliwość cały czas istnieje, choć jest tłumiona. Całkiem niedawno temu odkryto dawne sumeryjskie pola – nie wiadomo do czego służące. Pewien ślad leży też w Peru. Kultura Nazca jako druga w świecie stworzyła efektywną plantację wiedzy, która jako jedyna przetrwała do dziś. Na płaskowyżu Nazca widnieją rysunki – geoglify – przedstawiające zwierzęta, drzewa i inne. Mają one swą niezwykłą aurę, która powoduje nasiąkanie wiedzą. Stąd prawdopodobnie wyginięcie ludu Nazca – gdy przesiąknęli wiedzą zbytnio, gdy poznali otaczający świat, gdy go wreszcie zrozumieli – stali się niczym Bóg, stali się Absolutni. Czy byt absolutny ma sens Bycia? Nie! Dlatego też zniszczyli plantację, by dostarczała tylko wiedzy elementarnej – nie mieli sumienia obarczać nas ciężarem Wszechświata.

Sumerowie z kolei swoje plantacje spalili i potopili skoro tylko pierwsi mędrcy rozpłynęli się w czasie oratoriów. Istnieje jednak szansa na odkrycie również tych w pobliżu miasta Ur. Jeśli okaże się prawdą istnienie glinianych tabliczek z opisanym procesem tworzenia plantacji wiedzy i uda się je odczytać, i wprowadzić w życie – inwazja na Irak stanie jasna i oczywista.

Bo wysłuchajcie i zważcie u siebie – czyż taka plantacja nie byłaby wygodną? Czyż nie byłaby obleganą? Czy, wreszcie – nie byłaby zabójczą? Otóż byłaby i trzymam kciuki za archeologów!

sobota, 27 marca 2010

Black Polished Chrome

He came to our homeroom party and played records
And when he left in the hot noon sun and walked to his car
We saw the chooks had written F‑U‑C‑K on his windshield
He wiped it off with a rag and smiling cooly drove away
He's rich.
Got a big car.

czwartek, 25 marca 2010

Powstanie wegierskie

W roku tysiąc osiemset czterdziestym ósmym wybuchło powstanie Węgrów żyjących pod panowaniem austriackim. Chcieli własnego państwa, naturalnie. Wtedy ogólnie był czas zrywów narodowych, Wiosna Ludów, zdaje się. Otóż ci Madziarzy potrzebowali pomocy. Byli ciemiężeni przez Austriaków, zero oficerów, organizacja kiepska, a trzeba było jakoś to powstanie porządnie przeprowadzić. Przybyli więc dowódcy z innych krajów, między innymi z Polski. Józef Bem przybył. Dowodził na ten przykład obroną Budapesztu. Wtedy też pokazał swój talent genialnego konstruktora. Zachciało mu się oddać urynę. Nie chciał jednak czynić tego gdy patrzeli na niego Austriacy. Lać naprzeciwko pięciu tysięcy pedałów – zapewne nieprzyjemne uczucie. Poszedł do drzewa i je wydrążył. Pisuar zrobił. Pierwszy na świecie. Węgrzy jak to zobaczyli, to oszaleli z radości i wydrążyli w ten sposób wszystkie drzewa w promieniu dziesięciu kilometrów od Budapesztu. Ma się rozumieć, Budapeszt padł tym samym, no bo był niebroniony. Bem popłakał się i z żałości uciekł do Turcji.

Kiedy przybył do Stambułu, od razu poszedł do sułtana. To taki ich król, tylko na głowie zamiast korony ma ręcznik. Ów sułtan oznajmił Józiowi, że owszem, bardzo proszę i jak najbardziej, bitte-dritte – rozumiecie, łamanym językiem rozmawiali, bo kto w końcu zrozumie Turka – niech zostanie i służy Wielkiej Porcie, ale musi się na Islam nawrócić. Tu był haczyk – nawrócenie się na wiarę Mahometa to nie takie hop-siup. Trzeba otóż ogolić całe ciało i tak chodzić przez dwa lata, goląc się codziennie. Nawet rzęsy golili. Dopiero potem można przyjąć nowe imię i zostać uznanym za muzułmanina. Zwłaszcza jest to przestrzegane w Turcji, stąd zresztą powiedzenie – goły jak święty turecki. Udało mu się to, nawiasem mówiąc, przeszedł nawet próbę wody – polegającą na wypiciu wody z dziesięciometrowej studni, znajdując się w jej wnętrzu.

Taka mała dygresja, ale ważne jest wszak co działo się na Węgrzech. Gdy przyszli Rosjanie – bo trzeba wiedzieć, że Car przyszedł na pomoc Arcyksięciu – i zobaczyli te drzewa, to oszaleli całkiem zupełnie. Wiadomo, przyszli z Syberii, gdzie drzew nie ma, to nie wiedzieli co to jest. Za namową oficerów spalili więc rzeczone. Gdy za jakiś czas przyszli Węgrzy, złapali się za głowę widząc pogorzelisko. Krzyknęli tylko „O ja pierdolę” i zrobili w tył zwrot. Do Bukaresztu sobie poszli. Nawiasem mówiąc, to musiało pięknie brzmieć, takie zgodne „ojapierdolę” z dziesięciu tysięcy gardeł.

Przybyli do Bukaresztu, zobaczyli łabędzie. Bardzo cenili sobie te ptaki i nawet chyba jednego w herbie mieli. Albo to nie oni. W każdym razie, zasiedli nad brzegiem jeziora i spoglądali na łabędzie. A po drugiej stronie siedzieli Rumuni. Żeby dopełnić wszystkiego, przyjechała polska wycieczka. Radziwiłłowie sobie przyjechali porzucać chleb. Mieli takie świetne katany japońskie, że to raz się machnie i już chleb pokrojony. Rzucili quoque łabędziom, Rumuni byli jednak szybsi. Zjedli chleb. Dla królewskich ptaków nic nie zostało, więc wzbiły się w niebo zamiarem odlecenia dokądś, nie miały jednak siły i spadły martwe. Węgrzy wyrwali katanę Radziwiłłowi i popełnili zbiorowe seppuku jedną kataną.

Głupio jednak zrobili, bo zabili się nie patrząc w niebo. A na niebie była wtedy kometa. Z tego ciała niebieskiego spadła pierwsza w świecie zapalniczka. Spadła na kobietę, stąd nazwa, nawiasem mówiąc, lecz odkąd amerykanie przejęli produkcję kopii tego sprzętu, to zamerykanizowali nazwę i przemianowali na Zippo. Wcześniej jednak zajmowali się tym Finowie. Wiecie tacy mali, wyglądają jak Mongołowie. Lapończycy, ma się rozumieć. Otóż Finowie świetni byli w sprawach metalowych. Do dziś są, ale to odbiega od tematu. Zrobili sto tysięcy ton zapalniczek typu Zippo i sprzedali je, zaś oryginał umieścili w katedrze w Akwizgranie, gdzie spoczywa po dziś dzień.

wtorek, 23 marca 2010

Co się stało?

Kurwa. Jednak nie przestawiłem. Czyli 12.30. Czas zebrać się w sobie. Uprzątnąłem pokój, wrzucając wszystko do szafy. Kolejne pół godziny w popłochu szukałem zeszytu. Znalazłem go wreszcie pod pralką. Długopisu nie szukałem długo, prawie od razu znalazłem go w lodówce, między masłem a serem. Co prawda, zanim zaczął pisać to zapomniałem, co chciałem napisać, ale grunt, że znalazłem. Muzyczny odtwarzacz zaczął grać rytmy jakby bardziej swojskie jakby. Chociaż nie, swojski był tylko tekst, rytmy i muzyka ogólnie była jakimś kakofonicznym miksem.

Co się stało z naszą klasą? -
Pyta Adam w Tel-Avivie.
Rozjebała ją rakieta
Wystrzelona przed pościgiem.


A no tak. To już wiem kto, co i czemu lubię ten utwór. Kawałek. W sumie lubię większość. Muzykę lubię. Nie ma dla mnie znaczenia, choć potrafię wychwalać pod niebiosa geniusz tego czy owego kompozytora Muzyki przez duże eM, czyli klasycznej, to za pięć minut dobre elektro może mi rozkurwiać sufit, by za chwilę ustąpić bluesowi, któren upadnie pod naporem terrorcore. Muzyka jest jedynym pięknem na tym świecie. Jedyną rzeczą, dla jakiej warto żyć, dla jakiej warto zginąć. Na pogrzebie zagrajcie mi czwartą część „Nowego Świata”. Muzyką da się wyrazić wszystko, muzyką da się opisać każdy element świata. For the Music is your only friend. Tak, zdecydowanie until the end. Nic nie zmieni tego faktu, choćbyście morze wypili, góry zjedli, a ogniem się zadławili. Koniec, Muzyka.

Cała klasa w strzępach leży
Trafiona z helikoptera.
Tu są ziemie Izraela,
Nic nie waż się siać tu i niczego nie zbieraj.


Stałem więc z zeszytem w ręce lewej a długopisem w prawej, starając sobie przypomnieć, co chciałem stworzyć. Chyba nic. Chyba chciałem tylko zapisać jakąś przemądrą myśl. Tak mądrą, ze aż zapomniałem, co to było. Chyba jestem prokrastynatą. Prokrastynacja. Straszne słowo. Okropnie bliskie „kastracji”. A znaczy w sumie to samo, bo niemożność działania. Potworne uczucie, wynajdywać sobie setki zajęć, byle nie robić tego, co ma się robić. Tu zresztą byłoby pół biedy, problem w tym, że jednocześnie człowiek zdaje sobie sprawę, że marnuje czas. Że zamiast tworzyć coś produktywnego, zapisuje bzdurne wywody o tramwajach na Syberii tudzież innych, kompletnie nikomu nie potrzebnych rzeczach celem nierobienia prezentacji maturalnej.

Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał
Wrogów poszukam sobie sam.
Dlaczego, kurwa mać, bez przerwy
Poucza ktoś w co wierzyć mam?


Hm. Jakby się zastanowić, niegłupie. Pan Andrzej śpiewał niegłupią piosenkę. Ta myśl wprawiła mnie w lekką zadumę połączoną z melancholią nie bez lekkiej nuty wesołości wszakże. Czymże jest jednak wesołość? Niczym nie jest, jest ulotna, efemeryczna jak sam skurwysyn. Nic pewnego na tym świecie. No, dobra, jest śmierć. Ona nie jest efemeryczna. No i muzyka, też zostaje. ALE. Śmierć. Nic poza nią, niestety. Czy może na szczęście? Write in comments, there’s a link on a dubillydoo.

Myślisz może, że więcej coś znaczysz
Bo masz głowę, dwie ręce i chęć?
Twoje miejsce na ziemi tłumaczy:
Zaliczona matura na pięć!


Kiedyś nie lubiłem tej piosenki. Do czasu, gdy matura zawisła nade mną i poznałem, jakimż jest gównem. I do niczego niepotrzebna, choć potrzebna do wszystkiego. Borze ty mój zielony. Wiosna. Wiosna nadeszła i duch mój uciec chce do tych pól zielonych, do tych lasów ciemnych kędy gdzieniegdzie przemykają jeszcze duchy dawnych dni. Ku-rwa! Nie ma tych lasów już przecież! Rozjebane, wszystkie! Co do jednego je zniszczyli. Powycinali, zaśmiecili. Kiepsko.

Była już godzina szesnasta. Ja wciąż nie zjadłem obiadu, wciąż stałem to tu, to tam, wciąż robiłem nic. Niestety, nie było to Nic. Bo zrobić Nic, Nicość doskonałą to nie takie proste. Tak, ta fraza jest ściągnięta z Lema. Totalnie. Bo kocham Lema i czytać. Jednakowoż dzień ten miał się już ku końcowi, a ja patrzyłem tępo na zbity kilka godzin temu kubek nie mając nawet pomysłu co z nim zrobić. Awruk.

środa, 17 marca 2010

Takie tam

Kto bez googlania powie mi, czyj to utwór? :P

Obdaruj, Muzo, Twego ucznia
Czarem wieczornej kurtyzany,
Ażebym miał, nim zabrzmi jutrznia
Kształt Twej bytności zapisany.
Wargom mym podaj pierś kokoty,
Jaką śni więzień w kazamatach
I biodra w takie wpraw obroty
Bym do roboty ręce zatarł.

Nie oddaj mi się bez przekory,
Podrażnij mnie, lecz nie za długo,
Żeby zbyt łatwo me utwory
Przedwczesną nie trysnęły strugą.
Niechaj chłopięca w nich nerwowość
Drży z niepewności i pragnienia,
Niech z trudem się dobywa słowo
Opisujące jęk spełnienia.

Z gęsi sarmackiej moje pióro,
Które łacińską żądzą ostrzę.
Ocieka tłuszczem, pachnie skórą
I pryska, kiedy się rozzłoszczę.
Inkaust z krwi i okowity,
Z patoki złości, z pieszczot kropel
Tylko przy tobie z piórem zżyty
Nie ścina się w jałowy sopel.

Córką pamięci jesteś - wiem ja,
A tyle wierszy się pamięta,
Że krzykną zaraz mądre gremia
Która skąd fraza jest ściągnięta.
Lecz chociaż tylu wielkich znałaś
Upodobania i zachcianki -
Może i ja z Twojego ciała
Dobędę szczery dreszcz kochanki.

Tylko się pierwszy raz daj objąć
A niech już sobie krytyk kracze!
Choć mnodzy wciąż to z Tobą robią -
Wszak każdy robi to - inaczej...
Tylko się pierwszy raz daj objąć
A niech już sobie krytyk kracze!
Choć mnodzy wciąż to z Tobą robią,
Daj wierzyć - zrobię to inaczej...

poniedziałek, 15 marca 2010

Uniwersalny Umysł - opowiadanie z morałem

Obudziłem się rano. Zegar wskazywał siedemnaście minut po dwunastej. O w pół do pierwszej wiedziałem już, która jest godzina. Za dziesięć dwunasta. Trzeba będzie skorygować te czterdzieści minut pośpiechu, bo połowę życia będę liczył faktyczny czas. Ucisk żołądka i swędzenie każdej poszczególnej cebulki włosowej przypomniały mi, że wczoraj wróciłem dziś nad ranem. A może nawet rano. Przez myśl przeszło mi przekleństwo pod adresem Swarożyca, któren nie zamierzał skierować swoich promieni gdziekolwiek poza moje okno a tym samym – moje oczy.
Uszu moich dobiegł zgiełk nie całkiem nastrojonej gitary, Hammondów, jazzowego bębnienia i przepitego głosu. Wyraźnie głosu Osy.

I was doin’ time in the Universal Mind
I was feelin’ fine.


Zlokalizowanie źródła nie zajęło mi dużo czasu. Wyłączenie wzmacniacza już trochę dłużej. WASP zdążył dojęczeć zwrotkę i jęczał właśnie swoją refrenową mantrę przy niesamowitym zgiełku reszty zespołu, który zmiażdżyłby większość ludzi w tej sytuacji, a który na mnie nie zrobił większego wrażenia.

I’m a freedom Man, I’m a freedom Man
That’s how lucky I am.


Hell yeah. Za głośno. Sąsiedzi się wkurwią za puszczanie muzyki tak wcześnie rano. Po jakiejś minucie doszło do mnie, że przecież, do cholery jest dwunasta, więc mogę, a skoro nie obudził mnie nalot jakichkolwiek służb mundurowych – wyłączając Vietkong masakrujący mnie w nocy, choć można przyjąć że był równie realny co pięciogłowy słoń ze swastyką na dłoni wpieprzający pączki podawane mu przez mysz w przepasce biodrowej – to im nie przeszkadza. Włączyłem wzmacniacz. Fakt zaczęcia się piosenki od nowa nie zdziwił mnie zbytnio. Ostatnio często słuchałem piosenek w zapętleniu, po dwadzieścia, trzydzieści razy.

I was turning keys, I was setting people free
I was doin’ alright.


Then you came-a-fuckin-long. You mother-fuckin-fucker. Domruczałem sobie sam, nie całkiem zgodnie z tekstem piosenki, zbierając się powoli z łóżka żeby zrobić cokolwiek z, skądinąd monotonnym już, Uniwersalnym Umysłem. Ta. Komputer musiał tak chodzić odkąd wróciłem. Goddamit, niech leci. Wyłączyłem tylko zapętlenie. Spojrzałem w lustro w przedpokoju. Przydałaby się mała ablucja. I te jebane zmarszczki. Papierosy niszczą człowieka. Jęczący zdawał się dopasować do mojego stanu, bo zaczął wrzeszczeć.

Went to the mirror in the bathroom, look!
She’s coming in here!


Pewnie, stary, pewnie. Powiedz mi tylko, po chuj się tak drzesz. Sam nie wiem, czemu rozmawiam z wokalistami. Nie jeden raz już prowadziłem długie dialogi z głosem dawno zmarłego, bądź zmarłego niedawno, bądź mającego dopiero umrzeć kretyna ze zdartym gardłem traktującym mikrofon jak lody na patyku tudzież narzędzie do wywrzaskiwania w nie całej swej nienawiści wobec świata, ludzi, gitar i Dicka Chenneya. Nawet nie wiem, kim jest Dick Chenney. Może tak po prostu powiedziałem, żeby brzmiało forejnersko. Doszło nawet do tego, że zadawałem odpowiednie pytanie pod odpowiednią odpowiedź, niektóre z piosenek znając już na pamięć. Czy jestem wariatem? Podobno wariaci gadają sami ze sobą, a gadać z elektronami które dzięki przemyślnym połączeniom, tranzystorom i wzmocnieniu zmieniają się w dźwięk to jak gadać z samym sobą. Myśl ta zaprzątała mi głowę dość długo, bo wokalista skończył już opisywać swoje gierki, jego zaproszenie do wspólnego biegu też przeszło bez echa. Za to żołądek mój namawiał do wspólnego przejścia się w prawo, za magiczne drzwi wielkiego Kübela.

We came down the rivers and highways
We came down from forests and fall.
We came down from Carson and Springfield
We came down from Phoenix enthralled.


Oni stamtąd przybyli. Co ja mogę powiedzieć? Skąd ja przyszedłem? Tak, skąd przyszedłem teraz to wiem. Ale skąd przyszedłem globalnie? Co sobą prezentuję? Stoję jak kretyn przed lustrem wgapiając się w drzwi przed sobą za sobą. Dzień w dzień, gapię się tak bez celu w te drzwi. Potem odchodzę od lustra, idę do kuchni i robię sobie herbatę. Bez cukru. Zbyt leniwy jestem na to. Od święta kawę. Śniadań nie jadam, nie trawię ich, wyrzucam z siebie. Wypijam do połowy i odstawiam na parapet, idę do pokoju i resztę dnia wgapiam się bez sensu w ekran komputera. Od święta książki. Moja znajomość angielskiego ogranicza się powoli do poziomu komentarzy Mexicanos z Jutjuba. A może pierdolnąć sobie w łeb? Zawsze jakaś rozrywka.

Dead cats, dead rats
Thinks you’re an aristocrat
Crap, that’s crap.


Dzięki, stary. W tym momencie przypominam sobie anegdotkę o Japsach próbujących sprzedać Angolom karpie, zachwalając je jako Best crap in Japan whole. Krótki uśmiech rozjaśnia moje lico, by zaraz ustąpić miejsca grymasowi gniewu oraz nieumiarkowania w klęciu i przeklinaniu. Kurwa, moja kawa. Nie mam pojęcia kto, jak gdzie i kiedy – choć główny podejrzany właśnie zadał sobie pytanie – rozsypał mi nową kawę po całej pieprzonej kuchni. Zbierać ją – no bo nowa i szkoda, czy zamieść ją i wypierdolić – bo i tak się nie nadaje do spożycia? Wybrałem to pierwsze połączone z tym drugim. Czyli zamiotłem i wrzuciłem do pudełka. A chuj, przecież i tak zalewam wrzątkiem, to bakterie zginą. A jak nie to i tak chuj.

Now once I had a little game
I liked to crawl back to my brain
I think you know the game I mean
I mean the game called “go insane”!


Oszaleć w dzisiejszych czasach nie tak łatwo. Wszędzie dookoła reklamy, szum, pęd, szaleństwo. Kiedy wszyscy są wariatami, wariatem zostaje okrzyknięty normalny. A prawdziwy wariat to wariat do kwadratu. Spotęgować wariactwo to już matematyka wyższa. Czemu do chuja zawsze myślę na tak pojebane tematy? Czy nie mogę przejmować się czymś normalnym, ja wiem, wynikami trzeciej kolejki? Kogo w dzisiejszych czasach obchodzą choroby umysłowe? Nie, no jasne, obchodzą, ale raczej jako temat do wyśmiania niż do przestudiowania. Chory świat.

Z głośnika dobywały się dźwięki solówki, której nie sposób zapisać. Przenikała moje ciało na wskroś. Wspinała się po kręgosłupie do podwzgórza, by następnie przeniknąć do kory mózgowej. Gdy zmieniła się w jakieś kosmiczne interludium ośrodek koordynacji ruchowej zawarty w uchu zmusił moje ręce i nogi do niekontrolowanych wyrzutów w przestrzeń, skutkujących zbiciem kubka, przewróceniem krzesła i złamaniem małego palca u lewej nogi. To mnie orzeźwiło. Rozejrzałem się dookoła. Stałem przed lustrem patrząc się w bliżej nieokreślony punkt. Spojrzałem na zegarek. Trzynasta dziesięć. Przestawiłem, czy nie?

sobota, 13 marca 2010

Windy

Ostatnio jechałem windą. W sumie ciągle jeżdżę. Jest jedna bardzo, ale to bardzo wkurwiająca rzecz w tych windach. Masa ludzi, którzy wsiadając mówią „dzień dobry”. A na cholerę mi wasz dzień, a zwłaszcza informacja, że jest dobry? Jak do autobusu wchodzicie, to też „dzieńdobrujecie”? Ale to jeszcze nic. Wychodząc mówią „dziękuję i dowidzenia”. Za co dziękujesz? Czy ja jestem windowy, który cię podwiózł? Za grosz indywidualności. Co jeszcze gorsze, traktują one windy jak twór człowieka, czy nie wiem co. Wciskają te klawisze przyciski. I nawet klawisz przycisk zamykania drzwi. Kurwa! Czy oni nie wiedzą, że biedni Zulusi i Hotentoci w pocie czoła wydobywają te windy z przepastnych przepaści... wróć. Z przepastnych szybów w Górach Smoczych tudzież Śnieżnych, choć w Śnieżnych jest tylko jedna kopalnia. Czy nie wiedzą?

Drakensberge Hysbak Inc dysponują pięcioma czynnymi kopalniami głębinowymi w Górach Smoczych. Pracują w nich wspomniani przedstawiciele rasy negroidalnej, w beznadziejnych warunkach mieszkaniowych, za ósemkę na całe życie. Po to, żebyś ty mógł wozić dupę windą z cholernym lustrem na tylnej ścianie i wkurwiać mnie swoim „dzińdobry”.

Warto czasem pomyśleć. Bo wydobyć windę nie jest tak hop siup. Przede wszystkim, windy występują w konglomeratach wapiennych, razem ze wzmacniaczami gitarowymi. Teoretycznie byłoby to dobre, bo można by zarobić dodatkowo na wzmacniaczu, niestety, ów sprzęt elektryczny, muzyczny skądinąd, po zanieczyszczeniu trójwapnianem dwuwęglożelaza (popularnie zwanym windą) jest do niczego. Chyba, że grasz True Blackened Superblackmetal Blackened Once Again. Takich ludzi jest jednak mało, więc wzmacniacze się nie sprzedawały. Nie wiadomo jak teraz, bo zaraz po wydobyciu wędrują na miesiąc do kwasu a następnie za grosze wysyłane są do Chin, gdzie służą jako nawóz do telewizorów.

Wzmacniacze, które nadają się do grania, oprócz akustycznych, wydobywane są z kolei w Urugwaju. Tak, też mnie to dziwiło, że niby jak to w Urugwaju, przecież tam nic nie ma. Kiedy jednak urugwajscy naukowcy opracowali wzór otrzymywania wody z morza po odparowaniu soli stwierdzili, że to z dupy pomysł i wzięli się za coś pożytecznego. Mianowicie w swojej części Rio de la Plata zbudowali platformę wiertniczą. Nie, żeby faktycznie było coś do wydobywania, po prostu Urugwaj potrzebował prestiżu, a platforma miała mu ów prestiż dać. Dwa miesiące później dokopali się właśnie do wzmacniaczy. I wydobywają je spod dna La Platy. Wkładają do suszarni, suszą, pakują, wysyłają do Indonezji.

Indonezja jest niezmiernie ważnym elementem w handlu wzmacniaczami. Otóż to właśnie w Indonezji przyczepiane są symbole wytwórni sprzętu muzycznego. Jeśli jednak myślicie, że nie ma różnicy między wzmacniaczami Marshalla a Rolanda, jesteście w błędzie. Marshalle są kompletowane na Sumatrze, Rolandy na Celebesie. Mesy zaś – na Jawie. Stąd wniosek zapewne jakiś wynika, ale mam go w dupie. Sami sobie dośpiewajcie.

wtorek, 9 marca 2010

Autobusy.

W Chinach to, w Rosji tamto. Prawdziwe bogactwo naturalne ma jednak Mongolia. W Mongolii bowiem są autobusy. Owszem, autobusy są dość powszechną formacją roślinną, jednak najlepsze rosną w Mongolii. Tylko, że z autobusami jest problem, bo tylko jeden na dziesięć rośnie z pestką. Znaczy się, silnikiem. Dlatego aż do dziewięciu należy ów silnik dołożyć. Nie może to być jakiś tam zwykły silnik, nie, nie, to musi być silnik adekwatny.

Zazwyczaj silniki występują w dużych skupiskach, tuż pod powierzchnią ziemi. Jednakże gospodarka rabunkowa z pierwszej połowy dwudziestego wieku spowodowała, po pierwsze, wyczerpanie znacznej ilości tego zasobu, po drugie, cwane bestie się przeniosły głębiej. „Nie, kurwa, nie damy się wydobywać i wsadzać do Ikarusów” – tak powiedziały. To było w okolicach Tajsziru w pięćdziesiątym drugim – no i przeniosły się na dwieście metrów w głąb, trzysta – ale niektóre zdążyli szybciej złapać i teraz tworzą syntetyczne. Dlatego takie tanie. Od 1952 roku silniki są produkowane, a nie wydobywane. Pamiętam, bo to było tego samego lata, co otwieraliśmy pierwszą kopalnię prądu w Mongolii. Nie wiem czy wiecie, ale elektrownie to tylko taki pic na wodzie. W rzeczywistości prąd wydobywa się w kopalniach. Normalnie, w pokładach bazaltu i granitu leży sobie spokojnie prąd i tylko czeka aż go ktoś odkopie i złapie. Ewentualnie na pustyniach, choć mniej efektywny.

Zaczęli z tym prądem Egipcjanie. Można się śmiać, ale tak naprawdę odpowiedzcie sobie sami: po co im niby była Nubia? Bo prąd. Nie ma innej odpowiedzi: faraonowie podbili biednych Nubijczyków, stłamsili, wgnietli w ziemię i kazali im kopać prąd. A poprzedni właściciele nawet nie wiedzieli, że mają u siebie takie bogactwo naturalne. Zapytacie: „jasne, Egipcjanie, bez jaj, po co Egipcjanom prąd? Elektryczny, ma się rozumieć, w dodatku?” Otóż, zdaje się, im wtedy gorąco było. Mieszkali, naturalnie, w ciepłym kraju. Więc wiadomo: skąpe ubiory, białe szmaty na głowę i tak dalej. Tylko w jaki sposób wytrzymać w środkach transportu? W tramwaju, w metrze? A w biurach? W urzędach? Jeden z mądrych obmyślił więc klimatyzację, drugi odkrył prąd i frr! w Egipcie było OK.

Później jeszcze Tesla kombinował z tym prądem, ale on z kolei przekombinował. Bo chciał prąd, który już był wydobyty wsadzić z powrotem do ziemi, żeby każdy mógł sobie korzystać. Niestety, nie ma cudownego rozmnożenia – jak on ten cały prąd zaczął wtłaczać w glebę, to w okolicy zaczęło go brakować – bo prąd raz wydobyty krąży po świecie. Więc do swojego eksperymentu musiał użyć prądu, który jakieś 1000, czy więcej lat wcześniej na światło dzienne wydobyli Dolinonilowcy. I nie dał nic w zamian – przez to wszelkie urządzenia elektryczne przestały działać. Ale Tesla był w porządku i mu odpuścimy, bo go lubię. Za to nie odpuszczę Chińczykom.
Widzieliście kiedyś tablicę szkolną? Nie tę nową, białą, tylko tę starą, zieloną? Głupie pytanie, wiem, widzieliście. A wiecie, z czego je robią? Nie wiecie? No to trudno. Takie wtrącenie to było.

Teraz Chińczycy. Jak wiadomo, Chińczyków jest w pizdu i jeszcze kawałek, co stanowi niemały problem dla rządzących, bo już nie ma czym tej masy karmić. I o ile w przypadkach przemysłowo rolniczych jest to przydatne – pole gitar skoszone w jeden dzień – to jednak problem żywnościowy jest znaczny. Pewnie, chłopi chińscy się cieszą, bo ostatnio dostali 100% podwyżki – z ćwierć miski ryżu dziennie do połowy – w dalszym ciągu jest to mało, a ludności przybywa. W związku z tym Zhongua wprowadziły przepisy dotyczące dzieci. Jedna para może mieć jedno dziecko. Logiczne, sami pomyślcie 1 = 1.

Jeśli dana para ma więcej niż jedno – no, dajmy na to, nie wyszło im coś, i zaszła kobiecina drugi raz w ciążę. Albo, nie daj Boże, urodziły się bliźniaki. Wtedy przychodzi odpowiedni urzędnik i dziecko zabiera. Losowo. Rzuca monetą, zdaje się. Te dzieci są zabierane do takiego wielkiego magazynu. Tam dobierane są w pary – przeciwna płeć, podobny wzrost i waga – następnie pakowane do drucianych klatek na tydzień. Po tygodniu wyjmują je z tych klatek, wsadzają do miksera, wysokiego na metr, wciskają przycisk „mus dziecięcy” i zastanawiają się: „Will It Blend?!”. Za każdym razem okazuje się, że tak. Wtedy biorą te dzieci, czy raczej mus, wlewają do formy, suszą, pakują i sprzedają na Zachód. To są właśnie tablice szkolne. Przyznajcie sami, cóż za barbarzyństwo! Zamiast dać reszcie Chińczyków do jedzenia! Z tego właśnie powodu Chińczykom nie odpuszczę.

Choć, jest jeszcze jeden powód. Chińska armia. Pomijam, że mają więcej żołnierzy niż wynosi cała populacja Polski, nie w tym rzecz. Słyszeliście o Kraju Ałtajskim? Tam, w miejscowości Kuria, urodził się słynny ogrodnik, Михаил Калашников. Odkrył on interesującą roślinę – Avtomatus Calasnikovus. Chińczycy upierdalają z niej magazynek i spust, a doczepiają dłuższy bagnet.

To się nie godzi.

The Blues Almighty

Dziś, właśnie dziś, odkryta została nowa formuła Bluesa - Blues Wszechmogący. Jeszcze nie wiemy, na czym polega - być może jest to blues dodekafoniczny, bądź atonalny; możliwe że zawiera w sobie wszelkie możliwe gamy bądź też jest Math Bluesem. Jest to do odkrycia.

W kwestii mniej almighty ale dalej bluesowej, poniżej oryginalny tekst Finansowego Bluesa: [dlaczego ciągle pisze "blueas"?]

Na ulicy, na ulicy
Szli dwaj zakonnicy, dwaj zakonnicy
Na ulicy, na ulicy
Szli dwaj zakonnicy, dwaj zakonnicy
Dwaj zakonnicy i już jest finansowy blues.

Mówi jeden, mówi jeden
Popatrz stary, popatrz stary
Tam na ulicy, na ulicy
Leżą dolary, dwa dolary
Dwa dolary i już jest finansowy blues.

Mówi drugi, mówi drugi
Wziąć je trzeba, wziąć je trzeba
To za zasługi, za zasługi
Z samego nieba, z samego nieba
Z samego nieba i już jest finansowy blues.

Wziąć je mieli już, wziąć je mieli już
Gdy się zjawił funkcjonariusz
Wziąć je mieli już, wziąć je mieli już
Gdy się zjawił funkcjonariusz
Funkcjonariusz i już jest finansowy blues.

Pora kończyć więc morału
Śpiewać nie muszę, śpiewać nie muszę
Że miast zakonnikiem, lepiej niż zakonnikiem
Być funkcjonariuszem, funkcjonariuszem
Funkcjonariuszem i już jest finansowy blues!


"Tedy jo" - zakonkluził Jimmy który najprawdopodobniej sam siebie nie zrozumiał.

poniedziałek, 8 marca 2010

Tramwaje

Wszyscy narzekają, że tramwaje się psują. Oczywiście, że się psują. Normalne. Z tym, że aby odpowiedzieć sobie na pytanie: „czemu się psują” trzeba wiedzieć, czym są tramwaje.

Wiecie, skąd są tramwaje? Tak, dobrze, z Rosji. Tramwaje otóż rosną na Syberii. Duża plantacja jest koło Irkucka na ten przykład. Te tramwaje się kosi. Normalnie, idzie się z sierpem i się ścina tramwaj. Trzeba uważać, podchodzić tylko z sierpem, jak zetnie się kosą, to tramwaj może się psuć. Przy tym pamiętać należy o zabezpieczeniu się i wbiciu pali z fludrami, jak na wilki, dookoła tramwaju. Po wszystkim trzeba dbać o ten tramwaj, trzymać go w doniczce, każdy osobno, podlewać olejem co dziesięć lat, no, przynajmniej co osiem.

Tymczasem, w Związku Radzieckim jak to w Związku Radzieckim – wiadomo, masówka. Nie dość, że wielkie plantacje robili, to jeszcze kombajnem kosili te tramwaje. Porównajcie sobie, sierp a kombajn. Nie ma bata, tramwaje się psują, bo są źle koszone były. Po ścięciu ładowali je w snopki, ustawiali, snopowiązałką wiązali za pantografy i tak zostawiali na kilka dni, potem rozdzielali: „ten damy Polakom, ten Czechosłowakom, a ten Niemcom, niech im się psują.” No sami powiedzcie, też byście się psuli, jakby was kombajnem kosili i tak traktowali. Z tym, że człowiek nie ma jak się popsuć, a tramwaj ma pełno przekładni, wałów, osiek, co tylko dusza zapragnie.

Dlatego potem je zmodyfikowali genetycznie. Tak, tak, jeździmy zmodyfikowanymi genetycznie tramwajami. Po wielu próbach usunięto z nich kierownice, bo to kierownice się najczęściej psuły. Pokombinowali, DNA poprzestawiali i bach! Mają takie pokrętełko zamiast kierownicy. Ale i tak jest co psuć. Gdyby chociaż trzymali te tramwaje jak należy, w doniczkach, gdyby je porządnie podlewali. Ale nie, trzymają w zajezdniach, wszystkie razem, na deszczu – nie ma dziwne że się psują. I będą się psuć!

Czy z kolei gitary. Z gitarami jest podobnie. Otóż gitary rosną w Chinach. Dwa razy do roku, w kwietniu i w październiku, chłopi chińscy wychodzą z maczetami, mach-mach, gitary pościnane, ładują je wszystkie na ciężarówki i rozwożą – do Hongkongu, na Filipiny, do Malezji – tam wkładają w to przetworniki, malują i wysyłają dalej w świat, na sprzedaż. Oczywiście dotyczy to tylko elektrycznych. I ludzie myślą, że to podróbki, gówno prawda, to po prostu Rhododendron Guitarus Chinense, chińska odmiana różanecznika. Wyhodowali sobie kilka odmian: Ibanesus Vulgaris, Fenderis Telecaster, Gibsonia Esgius. Owa skądinąd bujna i pasjonująca roślinność do złudzenia swym kwiatostanem przypomina znane marki gitarowe. Stąd te pomyłki i określanie gitar podróbkami, ale sami powiedzcie, czy to się nie opłaca? No, kurwa, opłaca się, jakby mi w ogrodzie wyrosło drzewko gitarowe to też bym ścinał i sprzedawał. Choćby za pół ceny, i tak byłbym do przodu.

Jak wspominałem, to dotyczy elektrycznych. Klasyczne rosną to tu, to tam, należą jednak do innego gatunku, Passiflora Guitaria Orientale. Najlepsze rosną na południu Hiszpanii, w odmianie Alhambra. Ale wiadomo jak to jest, rejon turystyczny, gdzie ci będą na wielką skalę hodowali marakuje gitarowe, tak łatwo nie jest, tylko kilka małych plantacji. Dlatego takie to drogie, bo Passiflora ma to do siebie, że pięknie brzmi, więc od najdawniejszych czasów właśnie owej rośliny wykorzystywano do produkcji gitar. Dopiero po Andresie Segovii zaczęli produkować inne gitary, bo się instrument zrobił popularny i roślinka była bliska wyginięcia.

Następnym razem dowiecie się o tablicach szkolnych i o autobusach. Pozdrawiam.

O sporcie

Zostało zadane pytanie: jakie są granice w sporcie. Granice możliwości ludzkich zostały przekroczone dawno. Czy są jakieś inne granice w sporcie? Spieszę z odpowiedzią: nie ma granic i nigdy ich nie było (poza chwilą, gdy Coubertin wymyślił "nowoczesny sport"). Od starożytności, wygrywał ten, kto więcej z siebie wycisnął.

Stąd bzdury o "czystości sportu", "sportowej złości", "sportowej rywalizacji" i tym podobne, którymi karmią nas kochani dziennikarze i oficjele nie nadają się do niczego więcej niż relacji telewizyjnej. Do której, nawiasem mówiąc, ktoś mógłby wymyślić opcję "Wyłącz komentatora, zostaw stadion/skocznię/tor". Rozważmy igrzyska olimpijskie. Te oryginalne, prawdziwe, starożytne. Tak, macie rację, składano przysięgę o nieoszukiwaniu. I zapewne przestrzegano jej - mówię tu o ogóle, nie o jednostkach. Ale próby oszustwa były są i będą, taka już ludzka natura. Wino, dieta, waga ciężarków, cokolwiek - sposobów aż nadto. Weźmy teraz aktualne igrzyska, tj. nowożytne. Doping? Ależ proszę, czemu nie. Ale taki jak my pozwolimy. Zwracam uwagę - można korzystać ze wszystkich środków, które nie znajdują się na liście zakazanych. Żal nie wspomnieć o astmie. Pomijając, że jeśli chora, to na paraolimpiadę - nie można powiedzieć, że "te środki nic nie robią" - jak orzekł Korzeniowski. Panie chodziarzu cenię waszmościa za wyczyny sportowe, ale teraz nie pieprz pan głupot. Jeśli nie działają, to po co je brać? Leki na astmę rozszerzają mięśnie, ułatwiają oddychanie. Ktokolwiek biegał, choćby na autobus czy w szkole na wuefie wie, jak ważne jest oddychanie w trakcie biegu. ile wystarczy, żeby nie być w stanie zrobić kroku. A co dopiero w sporcie wyczynowym, jakim jest takie oto bieganie.

Nie zamierzam w żaden sposób ukrywać, że sport w dzisiejszych czasach to już nie tylko zawodnik. To również cały sztab, od sprzętu typu łyżwy po lekarza specjalizującego się w środkach dopingujących. To jest jak wyścig zbrojeń - kto pierwszy opracuje nową łyżwę, kto lepsze narty, kto skuteczniejszy wosk, kto wygodniejsze buty, kto mocniejszy narkotyk. I nie ma co drzeć szat. Trzeba za to zdefiniować owe środki dopingujące - albo wszystko, albo nic. Pewnie, że przy wszystkim będą takie potwory jak w DDR, z drugiej strony w przypadku zabronienia wszystkiego - będą starali się wytworzyć środki niewykrywalne.

Wracając do tematu - jeśli chodzi o ludzkie możliwości - tak, przekroczone zostały już dawno.Może nie wszystko zależy od techniki, dużo zależy też od psychiki.



PS. Czemu kobiety i mężczyźni startują osobno?

Sałdat

Солдат



Третьи сутки в пути, ветер, камни, дожди,
Всё вперёд и вперёд, рота прёт наша, прёт
Третьи сутки в пути, слышь, браток, не грусти
Ведь приказ есть приказ, знает каждый из нас.

Напишите письмецо, нет его дороже для бойцов,
Напишите пару слов вы девчата для своих пацанов.



И на рассвете вперёд уходит рота солдат
Уходит, чтоб победить и чтобы не умирать
Ты дай им там прикурить, товарищ старший сержант
Я верю в душу твою солдат, солдат, солдат



Третьи сутки в пути, ветер, камни, дожди
На рассвете нам в бой, день начнётся стрельбой.
Третьи сутки в пути, кто бы знал что нас ждёт,
Третьи сутки в пути и рассвет настаёт.

Напишите письмецо как живет там наш родимый дом?
Из далёка-далека принесут его мне облака.



Падала земля, с неба падала земля
Разрывая крик в небе "Падла ты, война!"
Плавилась броня, захлебнулся автомат
Заглянул в глаза ты смерти, гвардии сержант!


Piękne, prawda?

A jest to utwór zespołu Lube pod tytułem właśnie Soldat. I tekstowo i muzycznie proste, a mimo to niesamowicie trafiające w głąb. Rosjanie potrafią.




Zmierzch Bogów

Znajdziesz węża w każdym Raju
Jak smar śliski, zimny jak lód.
Kłamstwo znajdziesz w każdym zdaniu
Reszta ma otumanić cię.

W czasach zupełnego szaleństwa
Mówimy: "mamy kontrolę"
Kończąc życie przed zbawieniem
Gdy krajami kupczy się.

Święte teksty, hokus-pokus
W świetle chwały krucyfiks
"Opłaćcie swe zbawienie z góry" -
Marne sztuczki klechów z TV.

Nie ufaj nikomu
To zbyt wiele kosztuje.
Strzeż się sztyletu
W samo serce ugodzi cię.
O, małe stwory, to nadchodzi bogów zmierzch!

Gdy podłoża naszych istnień
Upadają raz po raz
Prawo chroni je łamiących
Wygra ten, kto więcej da

Nawet bogowie wszelkich religii
Nie mają mocy na ten czas
Degeneracji, bo odkryliśmy
Że nie ma tronów w niebiosach.

Precz od tego ognia
Spali całą dusze twą.
Płomienie wciąż wyżej
Na nic zda się każdy schron.
O, małe stwory, to nadchodzi bogów zmierzch! 

Notka wstępna

Blog przeniesiony tu z racji ergonomii ze starego adresu: morgoth.blog.pl . Wznawiam od notki z wierszem, jako że wcześniej chujnia była. To tego, let's start.