niedziela, 26 grudnia 2010

Opo1

Gdańsk

Szedł pustą i ciemną ulicą Rajską. Dość mocny, wczesnowiosenny wiatr szarpał jego długim płaszczem i miotał podartymi szarfami zwisającymi z latarń.

Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.

Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”

Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.

Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.

To wszystko zaczęło się pięć lat wcześniej. Jako świeżo mianowany generał Wojska Polskiego objął dowództwo Armii Pomorze, stacjonującej w jego rodzinnym Gdańsku. Marzenie o wolnym mieście stało się nieco bliższe.

Wtedy też zaczął budować swoją pozycję i szukać sojuszników na imprezach miejskich elit. W większości znienawidzonego napływowego motłochu.

Konrad Wonkniprodzki, mimo spolonizowanej wersji nazwiska, pamięci o przodkach się nie wyzbył i od dziecka marzył o granatowym proporcu na szczycie ratusza, o wyzwoleniu miasta spod okupacji. Jakiejkolwiek.

W tym celu, gdy już miał po temu możliwość, zreorganizował Armię Pomorze, ustalił dryl oparty na kiju i marchewce (tudzież na karcerze i wódce). Rozlokował armię w całym województwie, „żeby zintensyfikować ćwiczenia i osiągnąć lepsze efekty w zakresie mobilności”. Jak dobrze, że nikt nie poszedł jego śladem. Rzeczywiście, dzięki częstym zmianom miejsca stacjonowania każda drużyna AP mogła działać niezależnie i szybko, znając całe województwo jak własną kieszeń. A dzięki dodatkowym grantom – armia Wonkniprodzkiego stała się najlepszą polską armią – a przy tym, najbardziej oddaną dowódcy.

Samo wojsko jednak, zwłaszcza jedna armia przeciw pięciu armiom Rzeczpospolitej niewiele by zdziałała. Konrad bywał więc na rautach, badając, czy jego sprawa ma jakiekolwiek poparcie.

Poparcie, szczęśliwie się znalazło. Nie takie, na jakie liczył. Przedsiębiorcy chętnie widzieliby Gdańsk jako autonomiczne miasto, miasto przy Rzeczpospolitej, jak ongiś, nie w pełni niepodległego państwa. Był to jednak dobry przyczynek do powstania.

Dwa lata po objęciu przezeń funkcji zawiązał się triumwirat: Wonkniprodzki, Smit (prezes Portu Gdańskiego) i Jabłoniowicz (właściciel przedsiębiorstwa olejowego Gdańska Ropa), którzy postawili sobie za cel przeforsowanie autonomii dla Gdańska – bądź całego Pomorza; zbudowanie jak najbardziej samodzielnej gospodarki i zapewnienie możliwie dużej niezależności.

Niezależnie, Konrad zaczął snuć plan wyzwolenia się z autonomii również. Uważał, że każda forma zależności jest dusząca i zniewalająca. Oczywistym stało się, że aby pozbyć się tej formy zależności, niedługo po uzyskaniu autonomii triumwirat będzie musiał być rozwiązany, a w kraiku nastąpić będzie musiał zamach stanu. Zaczął więc powolne, spokojne i delikatne spotkania propagandowe celem stworzenia z żołnierzy Polski żołnierzy Gdańska.

Dwa lata po zawiązaniu triumwiratu (o którym, poza zainteresowanymi, nikt nie wiedział) Centrala została poinformowana o niepodległościowych sentymentach na Pomorzu. Pierwsze doniesienia zostały zignorowane i zapomniane. Jednak pół roku później przypomniano sobie o nich w związku z zamieszkami na tle niepodległościowym w Rudzie Śląskiej, Rybniku, Wrocławiu i Opolu. Na reakcję było jednak za późno.

Za późno i w zły sposób zaczęto działania prewencyjne. Dwa miesiące przed Dniem Wyzwolenia Konrad dostał rozkaz „znalezienia i zlikwidowania przestępczych organizacji wymierzonych w integralność Rzeczpospolitej”. Dwanaście dni później zameldował o sukcesie i pokazowo rozstrzelał grupę zamachowców. Nikt nie pytał o dowody.

Spiskowcy czuli, że muszą działać jak najszybciej. Potężne lobby Jabłoniowicza zgłosiło projekt ustawy, dzielącej Polskę na pięć prowincji autonomicznych (ze stolicami w Olsztynie, Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu i Wrocławiu) oraz osiem województw (Białystok, Płock, Toruń, Łódź, Kielce, Kraków, Rzeszów, Lublin), z Warszawą jako wydzielonym miastem stołecznym. Plan ten przewidywał ponad połowę województwa pomorskiego jako autonomiczną prowincję Pomorze Gdańskie. Jako plan ustawy miał jednak szanse być wprowadzony za rok, dwa, jeśli w ogóle. A Centrala wyczuwała zagrożenie i lada dzień mogła wysłać Armie Warmia i V Armię (Rezerwową), stacjonujące najbliżej Gdańska, celem spacyfikowania niespokojnego terenu.

Wonkniprodzki uznał więc, że musi przejąć inicjatywę i zadziałać zaskoczeniem. Miesiąc zajęły przygotowanie do bezpośredniej akcji. Należało rozlokować armię w kluczowych miejscowościach, które miały zostać włączone w teren Wolnego Miasta. Po brygadzie otrzymały Kartuzy, Tczew, Hel, Malbork, Wejherowo, Władysławowo, Sopot, Żukowo, Krynica Morska i Nowy Dwór Gdański, po dwie znalazły się w Gdyni i Pruszczu Gdańskim; sześć ustawiono na przyszłej zachodniej granicy, zaś całą dywizję umieszczono w Gdańsku.

Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem dystrybucji granatowych sztandarów i opasek oraz pro gdańskich ulotek, informujących o rychłym wyzwoleniu spod okupacji i wzywających do zrzucenia jarzma, podpisanych przez nikomu nieznanego porucznika Wajsa. Telewizja Gdańska informowała o demonstracji ludu Gdańska skierowanej przeciw Polsce. W rzeczywistości wystąpienie było zorganizowane przez triumwirat – Smit i Jabłoniowicz uważali, że takie demonstracje mogą przybliżyć akceptację ustawy, nie widząc drugiego dna. Wonkniprodowi zaś dalej na rękę było działanie w porozumieniu z przedsiębiorcami – w razie niepowodzenia nie wziąłby całej odpowiedzialności na siebie.

O godzinie Z w trzynastu miastach, w których stacjonowała Armia Pomorze zdjęto polskie flagi a na ich miejsce zawieszono gdańskie, aresztując wszystkich przedstawicieli prawa Rzeczpospolitej. Przez radio i telewizję podany został komunikat o wypowiedzeniu posłuszeństwa Polsce przez Gdańsk, Sopot, Gdynię, powiaty pucki, nowodworski, malborski, gdański, kartuski bez jednej gminy i wejherowski bez trzech.

W większości miast akcja odbyła się bez przeszkód, bądź z poparciem ludności. Jedynie gdańska policja i straż miejska opanowały Stare Miasto i przez niemal godzinę stawiały czynny opór. W efekcie spłonęła baszta Jacek, kościoły św. Katarzyny i św. Mikołaja oraz Ratusz Staromiejski. Większość obrońców zginęła.

Był dwudziesty szósty marca, godzina dwudziesta trzecia. Na latarniach pozawieszano granatowe szarfy. Konrad Von Kniprode szedł przez Stare Miasto.

Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.

Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”

Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.

Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.

To wszystko zaczęło się pięć lat temu. Właśnie skończyło się preludium. Właściwa symfonia miała się dopiero zacząć. Konrad von Kniprode, samozwańczy dowódca armii Wolnego Miasta Gdańska stał, oświetlany płonącymi symbolami znienawidzonego państwa, któremu ślubował wierność i zastanawiał się, jak to państwo zareaguje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz