skip to main |
skip to sidebar
Gdańsk
Von Kniprode wiedział, że teraz szanse na przetrwanie są niemal równe zero. Z knowań niewiele wyszło. Owszem, na Śląsku było ciepło, nie gorąco jednak. Bulgotało, a miało wrzeć. Małopolska i Lubelszczyzna zaś co najwyżej pomrukiwały. Związane zostały trzy polskie armie, jednak dwie nacierały na świeżo uformowane i ekstatyczne państewko nad Zatoką Gdańską.
Triumwirat rozpadł się dwa dni temu, kiedy Smit i Apfelbaum (ale, cholernik, od razu wykorzystał okazję!) odcięli się od działań Armii i przygotowali do przeniesienia przedsiębiorstw. Tak przynajmniej oświadczyli Konradowi na naradzie. Pięć minut później znacjonalizowano Port Gdański i Gdańską Ropę, zaś poprzedni prezesi znaleźli się na niezwykle wygodnych stołach prosektoryjnych.
Teraz zmartwieniem była obrona. Na pochwałę zasłużyła obsada Malborka, która dosłownie anihilowała trzecią dywizję AW. Zamykając ją w zamku i wypuszczając staromodny gaz. Dzięki temu przejęto pełen sprzęt (bez piątej drużyny pancernej piątego plutonu piątej kompanii piątego batalionu piątego pułku piątej brygady trzeciej dywizji – czyli pięciu czołgów).
Obrońcy Nowego Dworu niestety takim czynem pochwalić się nie mogli. Miasto zostało zrównane z ziemią, zaś brygada piechoty – pogrzebana pod gruzami i spalona. Wyglądało to jak sygnał, informacja o losie Gdańska. Bez „chyba, że…”
Ten sam los spotkał mieszkańców i obrońców Tczewa. Kartuzy poddały się bez walki, takoż Wejherowo i Hel – mieszkańcom pozwolono na ewakuację, zaś obrońców – wymordowano. Armie rzeczpospolitej były coraz bliżej Gdańska, na wschodzie wkroczywszy już na Wyspę Sobieszewską.
Trzydziestego marca zniszczony bądź opanowany był niemal cały teren Wolnego Miasta. Niezależny został jedynie sam Gdańsk, któremu przedstawione zostało ultimatum. Do północy trzydziestego pierwszego marca niedobitki Armii Pomorze mają opuścić miasto i udać się na – oczyszczoną do gołej ziemi – Wyspę Sobieszewską, aby tam poddać się bezwarunkowo. W przeciwnym razie cały Gdańsk potraktowany zostać miał bombami zapalająco-burzącymi.
Von Kniprode nie myślał. Wzrok wbity miał przed siebie. Co chwilę przyspieszał kroku. Blade światło księżyca odbijało się w metalowych obcasach wysokich butów. Oddychał rytmicznie. Wiatr rozwiewając jego włosy i rozchylając poły skórzanego płaszcza nadawał całej postaci demoniczny wygląd.
Rozchlapując kałuże i przecinając strugi deszczu skręcił w boczną uliczkę. Podbiegł do starych drzwi i zapukał. Drzwi uchyliły się i wszedł do środka. Przesunął rękę po czole ocierając je z wody, po czym wziął pochodnię ze ściany. Poszedł w stronę piwnicy. Zszedł po schodkach i przesuwał się wzdłuż starych beczek z winem. Na drugim końcu piwnicy znajdowały się kolejne drzwi, które wyprowadziły go na główną ulicę.
Była już późna noc, nieliczni ludzie obecni na ulicy ze strachem odsuwali się od niego. Dochodząc do rynku wysunął pistolet z rękawa. Podszedł do pomnika. Włożył lufę pistoletu w usta i nacisnął spust. Odgłos wystrzału zniknął w szumie deszczu, który jeszcze długo wypłukiwał resztki mózgu z roztrzaskanej czaszki.
Warszawa
-To jest, *****, skandal! Na własnej piersi taką gnidę! Do rodziny go wysłałem, psia jego mać!
Marszałek Zapolski miał powody do irytacji. Już prawie dwadzieścia cztery godziny istniało „państwo” stworzone przez Wonkniprodzkiego. Czy, jak głosił komunikat, von Kniprodego. Zaś dzięki zachowawczości Prezydenta, czyli głównodowodzącego sił zbrojnych, nie mógł zareagować. A dzięki zachowawczości wszystkich „pierdolonych, tchórzliwych ***** sejmowych” mimo oczywistej wojny domowej, kraj nie był w stanie wojny. Armie stały co prawda w gotowości na granicy województwa pomorskiego („dawnego, *****, województwa!”), lecz przekroczyć jej nie mogły.
Tymczasem z kraju docierały informacje o coraz jawniej wyrażanym poparciu dla gdańskich rebeliantów. O ile Katowice i Poznań Zapolskiego nie dziwiły, to Kraków i Lublin napawały niepokojem. Armia miała jednak związane ręce. Wszystkie jednostki były zresztą dużo gorzej przygotowane do wojny i ani trochę nie fanatyczne.
Zapolski przede wszystkim nie chciał działać wbrew władzom, gdyż w ten sposób najbardziej zaszkodziłby integralności kraju. Na razie Buntownicy gdańscy opanowali fragment województwa, zaś w innych regionach było niespokojnie – gdyby jednak Marszałek Wojska Polskiego jawnie zbuntował się – nic nie powstrzymywałoby pro autonomicznych pomyleńców. A na to zapewne liczył Konrad.
Na razie wszystko co mógł robić, to miotać się po gabinecie w oczekiwaniu na decyzje prezydenta, rządku, kogokolwiek. Ogłaszanie stanu wyjątkowego należało do prerogatyw prezydenta, jednak „ten cholerny królikołap” zapewne zwoła komisję sejmową, senacką i stwierdzi, że nic się nie dzieje. No, bo w końcu działanie wbrew konstytucji i jawne niszczenie państwowości, odbieranie dostępu do morza, zamach stanu, śmierć obywateli… aż nadto powodów, żeby von Kniprode stanął przed plutonem egzekucyjnym. Nie w tym kraju, nie w tym kraju…
Wreszcie, o dziewiątej trzydzieści dwudziestego ósmego marca, marszałek Wiesław Zapolski otrzymał rozkaz spacyfikowania Gdańska. O dziesiątej trzydzieści został ogłoszony stan wyjątkowy w całym kraju. W każdym mieście wojewódzkim rozmieszczono pełną dywizję, ulice patrolowały pełne drużyny a nie, jak zwykle, dwójki. O jedenastej żołnierze trzeciej dywizji Armii Warmia wkroczyli do pustego, wydawałoby się, Malborka i zajęli zamek – tradycyjną kwaterę wojskową w mieście. Gdy ostatnia drużyna czołgów dojeżdżała do bramy wewnętrznej, most wybuchł, a trzy maszyny pogrążyły się w błocie Nogatu. O jedenastej trzynaście żołnierze drugiej dywizji Armii Warmia zniszczyli pierwsze zabudowania Nowego Dworu Gdańskiego i rozpoczęli najdłuższą bitwę tej wojny. O jedenastej siedemnaście żołnierze czwartej dywizji V Armii (Rezerwowej) napotkali opór na przedpolach Tczewa, równocześnie pierwsza dywizja tejże armii dotarła do umocnień rebeliantów w okolicy Wejherowa; trzecia dywizja zbliżała się do Kartuz, a druga wkroczyła na teren dawnego powiatu gdańskiego.
Gdańsk
Szedł pustą i ciemną ulicą Rajską. Dość mocny, wczesnowiosenny wiatr szarpał jego długim płaszczem i miotał podartymi szarfami zwisającymi z latarń.
Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.
Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”
Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.
Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.
To wszystko zaczęło się pięć lat wcześniej. Jako świeżo mianowany generał Wojska Polskiego objął dowództwo Armii Pomorze, stacjonującej w jego rodzinnym Gdańsku. Marzenie o wolnym mieście stało się nieco bliższe.
Wtedy też zaczął budować swoją pozycję i szukać sojuszników na imprezach miejskich elit. W większości znienawidzonego napływowego motłochu.
Konrad Wonkniprodzki, mimo spolonizowanej wersji nazwiska, pamięci o przodkach się nie wyzbył i od dziecka marzył o granatowym proporcu na szczycie ratusza, o wyzwoleniu miasta spod okupacji. Jakiejkolwiek.
W tym celu, gdy już miał po temu możliwość, zreorganizował Armię Pomorze, ustalił dryl oparty na kiju i marchewce (tudzież na karcerze i wódce). Rozlokował armię w całym województwie, „żeby zintensyfikować ćwiczenia i osiągnąć lepsze efekty w zakresie mobilności”. Jak dobrze, że nikt nie poszedł jego śladem. Rzeczywiście, dzięki częstym zmianom miejsca stacjonowania każda drużyna AP mogła działać niezależnie i szybko, znając całe województwo jak własną kieszeń. A dzięki dodatkowym grantom – armia Wonkniprodzkiego stała się najlepszą polską armią – a przy tym, najbardziej oddaną dowódcy.
Samo wojsko jednak, zwłaszcza jedna armia przeciw pięciu armiom Rzeczpospolitej niewiele by zdziałała. Konrad bywał więc na rautach, badając, czy jego sprawa ma jakiekolwiek poparcie.
Poparcie, szczęśliwie się znalazło. Nie takie, na jakie liczył. Przedsiębiorcy chętnie widzieliby Gdańsk jako autonomiczne miasto, miasto przy Rzeczpospolitej, jak ongiś, nie w pełni niepodległego państwa. Był to jednak dobry przyczynek do powstania.
Dwa lata po objęciu przezeń funkcji zawiązał się triumwirat: Wonkniprodzki, Smit (prezes Portu Gdańskiego) i Jabłoniowicz (właściciel przedsiębiorstwa olejowego Gdańska Ropa), którzy postawili sobie za cel przeforsowanie autonomii dla Gdańska – bądź całego Pomorza; zbudowanie jak najbardziej samodzielnej gospodarki i zapewnienie możliwie dużej niezależności.
Niezależnie, Konrad zaczął snuć plan wyzwolenia się z autonomii również. Uważał, że każda forma zależności jest dusząca i zniewalająca. Oczywistym stało się, że aby pozbyć się tej formy zależności, niedługo po uzyskaniu autonomii triumwirat będzie musiał być rozwiązany, a w kraiku nastąpić będzie musiał zamach stanu. Zaczął więc powolne, spokojne i delikatne spotkania propagandowe celem stworzenia z żołnierzy Polski żołnierzy Gdańska.
Dwa lata po zawiązaniu triumwiratu (o którym, poza zainteresowanymi, nikt nie wiedział) Centrala została poinformowana o niepodległościowych sentymentach na Pomorzu. Pierwsze doniesienia zostały zignorowane i zapomniane. Jednak pół roku później przypomniano sobie o nich w związku z zamieszkami na tle niepodległościowym w Rudzie Śląskiej, Rybniku, Wrocławiu i Opolu. Na reakcję było jednak za późno.
Za późno i w zły sposób zaczęto działania prewencyjne. Dwa miesiące przed Dniem Wyzwolenia Konrad dostał rozkaz „znalezienia i zlikwidowania przestępczych organizacji wymierzonych w integralność Rzeczpospolitej”. Dwanaście dni później zameldował o sukcesie i pokazowo rozstrzelał grupę zamachowców. Nikt nie pytał o dowody.
Spiskowcy czuli, że muszą działać jak najszybciej. Potężne lobby Jabłoniowicza zgłosiło projekt ustawy, dzielącej Polskę na pięć prowincji autonomicznych (ze stolicami w Olsztynie, Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu i Wrocławiu) oraz osiem województw (Białystok, Płock, Toruń, Łódź, Kielce, Kraków, Rzeszów, Lublin), z Warszawą jako wydzielonym miastem stołecznym. Plan ten przewidywał ponad połowę województwa pomorskiego jako autonomiczną prowincję Pomorze Gdańskie. Jako plan ustawy miał jednak szanse być wprowadzony za rok, dwa, jeśli w ogóle. A Centrala wyczuwała zagrożenie i lada dzień mogła wysłać Armie Warmia i V Armię (Rezerwową), stacjonujące najbliżej Gdańska, celem spacyfikowania niespokojnego terenu.
Wonkniprodzki uznał więc, że musi przejąć inicjatywę i zadziałać zaskoczeniem. Miesiąc zajęły przygotowanie do bezpośredniej akcji. Należało rozlokować armię w kluczowych miejscowościach, które miały zostać włączone w teren Wolnego Miasta. Po brygadzie otrzymały Kartuzy, Tczew, Hel, Malbork, Wejherowo, Władysławowo, Sopot, Żukowo, Krynica Morska i Nowy Dwór Gdański, po dwie znalazły się w Gdyni i Pruszczu Gdańskim; sześć ustawiono na przyszłej zachodniej granicy, zaś całą dywizję umieszczono w Gdańsku.
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem dystrybucji granatowych sztandarów i opasek oraz pro gdańskich ulotek, informujących o rychłym wyzwoleniu spod okupacji i wzywających do zrzucenia jarzma, podpisanych przez nikomu nieznanego porucznika Wajsa. Telewizja Gdańska informowała o demonstracji ludu Gdańska skierowanej przeciw Polsce. W rzeczywistości wystąpienie było zorganizowane przez triumwirat – Smit i Jabłoniowicz uważali, że takie demonstracje mogą przybliżyć akceptację ustawy, nie widząc drugiego dna. Wonkniprodowi zaś dalej na rękę było działanie w porozumieniu z przedsiębiorcami – w razie niepowodzenia nie wziąłby całej odpowiedzialności na siebie.
O godzinie Z w trzynastu miastach, w których stacjonowała Armia Pomorze zdjęto polskie flagi a na ich miejsce zawieszono gdańskie, aresztując wszystkich przedstawicieli prawa Rzeczpospolitej. Przez radio i telewizję podany został komunikat o wypowiedzeniu posłuszeństwa Polsce przez Gdańsk, Sopot, Gdynię, powiaty pucki, nowodworski, malborski, gdański, kartuski bez jednej gminy i wejherowski bez trzech.
W większości miast akcja odbyła się bez przeszkód, bądź z poparciem ludności. Jedynie gdańska policja i straż miejska opanowały Stare Miasto i przez niemal godzinę stawiały czynny opór. W efekcie spłonęła baszta Jacek, kościoły św. Katarzyny i św. Mikołaja oraz Ratusz Staromiejski. Większość obrońców zginęła.
Był dwudziesty szósty marca, godzina dwudziesta trzecia. Na latarniach pozawieszano granatowe szarfy. Konrad Von Kniprode szedł przez Stare Miasto.
Szedł szybko, nie oglądając się. Mijał puste budynki z powybijanymi szybami, ledwie oświetlone dogasającymi zgliszczami baszty Jacek.
Nie zwalniając zapalił papierosa. Już było ją widać. Łunę z Długiej. Już było ją słychać. Pieśń z tysiąca gardeł. „i nikt nie będzie pluł nam w twarz…”
Skręcił w lewo i przeciskając się przez tłum podszedł pod ukoronowany i obwieszony girlandami, mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni posąg Neptuna.
Omiótł wzrokiem ekstatyczny tłum i olbrzymie ognisko z flag, reprodukcyj godła i innych symboli. „Jesteśmy wolni” – pomyślał.
To wszystko zaczęło się pięć lat temu. Właśnie skończyło się preludium. Właściwa symfonia miała się dopiero zacząć. Konrad von Kniprode, samozwańczy dowódca armii Wolnego Miasta Gdańska stał, oświetlany płonącymi symbolami znienawidzonego państwa, któremu ślubował wierność i zastanawiał się, jak to państwo zareaguje.